Czy tzw. "ballady rockowe" to najgorsze, co wymyślono w muzyce?
: 24 lis 2020, 18:01
Słucham sobie właśnie świetnej płyty zespołu FM, pod tytułem "Tough It Out", którą bardzo lubię i która jest dla mnie takim wyznacznikiem tego jak powinien brzmieć kiczowaty rock z lat 80-tych. Jest jednak coś, co mnie w tej płycie bardzo uwiera - po czterech znakomitych kawałkach, jak np. tytułowy:
następuje to:
Piosenka, wywodząca się z nurtu, zwanego potocznie "balladą rockową", który to jest dla mnie poważną skazą na całej scenie kiczowatego rocka z lat 80-tych i poważną skazą w ogóle. Nie zliczę teraz płyt, które mogłyby być kapitalnymi płytami, ale nie są ze względu na zbyt wysokie stężenie tzw. "ballady rockowej". Chciałbym więc w tym miejscu rozpocząć dyskusję na temat "czy tzw. "ballady rockowe" to najgorsze co wymyślono w muzyce?". Moim zdaniem, są ku temu poważne przesłanki. I wiem, że oczywiście zaraz poda przykład disko polo, ale osobiście polemizowałbym z tą tezą. Po pierwsze, w disko polo od początku wiemy czego się spodziewać. Ballady rockowe natomiast atakują prawie zawsze znienacka, ukryte często między naprawdę fajnymi piosenkami. Po drugie, występuje tu różnica ciężaru emocjonalnego. Disko polo ze swej natury jest muzyką bezpretensjonalną, opowiadającą o dupie maryni, służącą pijackim tańcom w remizie i podrywaniu prostych kobiet. Ballady rockowe to z kolei smętne piosenki o wielkich miłościach w tonach ciężkich i dramatycznych. Stężenie beznadziei i wytoczone działa są tu więc z zasady większe.
Dodam, że rozważania dotyczą ściśle ballady rockowej, ze wskazaniem na rockowej, gdyż w kwestii gatunków muzycznych, uważam, że np. ballada popowa>ballada rockowa i generalnie jakakolwiek ballada>ballada rockowa.
Zapraszam do dyskusji.
Post można swobodnie powielać, umieszczać na fejsbukach, billboardach i innych miejscach.
następuje to:
Piosenka, wywodząca się z nurtu, zwanego potocznie "balladą rockową", który to jest dla mnie poważną skazą na całej scenie kiczowatego rocka z lat 80-tych i poważną skazą w ogóle. Nie zliczę teraz płyt, które mogłyby być kapitalnymi płytami, ale nie są ze względu na zbyt wysokie stężenie tzw. "ballady rockowej". Chciałbym więc w tym miejscu rozpocząć dyskusję na temat "czy tzw. "ballady rockowe" to najgorsze co wymyślono w muzyce?". Moim zdaniem, są ku temu poważne przesłanki. I wiem, że oczywiście zaraz poda przykład disko polo, ale osobiście polemizowałbym z tą tezą. Po pierwsze, w disko polo od początku wiemy czego się spodziewać. Ballady rockowe natomiast atakują prawie zawsze znienacka, ukryte często między naprawdę fajnymi piosenkami. Po drugie, występuje tu różnica ciężaru emocjonalnego. Disko polo ze swej natury jest muzyką bezpretensjonalną, opowiadającą o dupie maryni, służącą pijackim tańcom w remizie i podrywaniu prostych kobiet. Ballady rockowe to z kolei smętne piosenki o wielkich miłościach w tonach ciężkich i dramatycznych. Stężenie beznadziei i wytoczone działa są tu więc z zasady większe.
Dodam, że rozważania dotyczą ściśle ballady rockowej, ze wskazaniem na rockowej, gdyż w kwestii gatunków muzycznych, uważam, że np. ballada popowa>ballada rockowa i generalnie jakakolwiek ballada>ballada rockowa.
Zapraszam do dyskusji.
Post można swobodnie powielać, umieszczać na fejsbukach, billboardach i innych miejscach.