#638
Postautor: Suchy Wilk » 12 sty 2020, 23:00
Ja już nie mówię o tych elfach, krasnoludach (brr…), murzynach w zbrojach, Fringilli Vigo (brrrr…), batalistyce i wyglądzie ludzi, o tych Nilfgaardczykach i tak naprawdę jeszcze gorszych "rycerzach z Cintry" w lśniących zbrojach (które służą rzecz jasna tylko do ozdoby, pomimo zbroi wszyscy ich wyjątkowo łatwo szlachtują) i hełmach tercios typu morion (o Jezu) - wiadomo, głupota, budżet i taśmowość produkcji. Ale dwa najcięższe grzechy: 1. Nie czuć tu w ogóle klimatu średniowiecza, realiów, obyczajowości czy warunków materialnych, wszyscy prócz epizodycznych kmiotków zachowują się "nowocześnie", o klimacie feudalizmu nawet mowy nie ma, nawet pewnie nie słyszeli co to było, a wiedźmin tułający się po lasach i gadający z Płotką jest stale czyściutki i wymuskany jak z żurnala. Jak zresztą prawie wszyscy. To jest mój drugi w całości obejrzany Netflix, pierwszym było to skądinąd fajne brazylijskie SF - i problem jest ten sam, nie potrafią realistycznie pokazać tak slumsów i biedy, jak średniowiecza i prymitywu. Ani zachowania, ani wyglądu ludzi: wszyscy wyglądają na wypasionych Amerykanów, tyle że wsadzonych w dziwaczne ciuchy lub niby łachmany, i może czasem z przybrudzonymi buźkami (co ma zagrać straszne przejścia lub niską pozycję społeczną). Wali sztucznością na kilometry. W jednych miejscach kiczem, w innych niskim budżetem lub zwykłą nieudolnością, ale wszędzie prócz kilku scenek Geralta i Yen - sztucznością.
2. Oprócz wiedźmina nie udało się wprowadzić bohaterów z krwi i kości, mających prawdziwe życie, do których widz się przywiązuje i zależy mu na nich, trzyma za nich kciuki i zagryza wargi w chwilach niebezpieczeństw. Nawet tak niesamowita postać jak Yennefer mimo pogłębienia życiorysu już na samym początku (a może właśnie dlatego), wyszła jakoś mało ciekawie. Wszystko sztuczne albo bajkowe, a postacie papierowe i widzowie mają np. kompletnie gdzieś, że Ciri biega po jakimś lesie z jakimś uszatym czarnuchem, chór wie po co (a fani za chór nie wiedzą po co go dodano), albo drętwo gada z jakąś pierdzielącą bez związku driadą z Brooklynu. Nawet my znający postać mamy to w dupie, a co dopiero nowy widz. Dlatego scenarzystka musi co chwila gromko przypominać, że to najważniejsza bohaterka i "Dziecko przeznaczenia" - bo z fabuły to widzom nijak nie wynika. Praktycznie cały sezon można krótko opisać: Jest Geralt, jest impreza, nie ma wiedźmina, jest nuda lub głupoty.
Do "Gry o tron" nie ma toto nawet startu, mimo że miało za wzór lepszą literaturę. Osobnicy, którzy próbują w ogóle porównywać, muszą mieć w mózgach dziury jak ukraiński asfalt. Pomijając ostatnie sezony, w GoT od początku postacie były prawdziwe; kiedy walczyły, cierpiały i ginęły, to czuło się że naprawdę walczą, cierpią, giną i jest do tego sensowna motywacja ludzka i fabularna, zaś widzowi serio na nich zależało (wystarczy pooglądać tzw. "reakcje fanów" na zwroty akcji). Również klimat epoki, mimo zdarzających się obsuw i budżetowych uproszczeń, generalnie był. Tutaj mamy tylko raz lepszy raz gorszy teledysk walk wiedźmina, przeplatany dość mało zwykle atrakcyjnymi dziwami" (typu driady z Brooklynu lub dość jarmarczna magia), a wszystko okraszone płaskimi i niezbyt sensownymi gadkami z bezbłędnym, naprawdę mistrzowskim pominięciem wszystkich błyskotliwych dialogów i grepsów Sapkowskiego (wraz z genialnym pierwszym życzeniem dla dżinna włącznie). Plus anglosaskie piosenki i Geralt mruczący ciągle "Fuck" - a mógłby chociaż "Kurva", pół świata to już rozumie, drugie pół szybko by załapało - a byłby klimat jak cholera.
Bo właśnie po 3. spierniczono również wszystkie typowe "sapkowskie" atrakcje, które nic lub niewiele by kosztowały, a kiedyś stanowiły połowę sukcesu tej sagi. Jak można było wywalić wszystkie świetne dialogi, albo tak skiepścić np. pojawienie się Borcha z tekstem "Moja broń chodzi za mną", wyciąć historię otrucia smoka, czy rozmowy z diabołem, kontrast między podejściem wiedźmina i Toruviel (elfki, która kopała związanych) i dziesiątki podobnych - a w zamian wsadzić drętwe wypociny scenarzystki. Te opowiadania to był wczesny Sapkowski przeważnie w dobrej formie, potrafił ciekawe problemy, zderzenia racji i charakterów przedstawić w kapitalnych krótkich scenkach z błyskotliwymi dialogami i do dziś śmiesznymi grepsami. Rewelacyjny materiał właśnie na serial z możliwymi dygresjami i takimi właśnie scenkami - bo w filmie wiadomo, fabuła musi być bardziej liniowa, a wątków pobocznych mniej. Tymczasem wszystko to bezbłędnie, idealnie wycięto. Podobnie z Brokilonu po mistrzowsku wycięto cały kontekst i tragedię styku ludzi z nieludźmi, co było obsesja Sapka i przecież świetnie pasuje do czasów poprawności politycznej. Tego, co z driad zostało, równie dobrze mogłoby nie być - wątek nic nie wnosi, tylko strata kasy na kostiumy i czasu antenowego. Bo gdyby oni chociaż cięli z sensem, skracając fabułę dla oszczędności czasu i pieniędzy, ale nie, wszystkie te motywy i postacie zostały, tylko zamieniono je w nudną pulpę, w której jedyną atrakcją są walki wiedźmina (bo wszystkie inne spyerdolono, a sceny batalistyczne i wygląd wojowników wołają o pomstę do nieba) oraz częste, szybkie zgony (również bez sensu, widz ma tylko ciągłe wrażenie, że wszyscy nieustanne się szlachtują - jak w ogóle takie społeczeństwo mogło funkcjonować - a już zupełnie oderwane od rzeczywistości stają się wtedy jakieś abstrakcyjne dylematy moralne bohaterów).
"Trza zrobić ściepę narodową i kupić bombę atomową"
- Bohdan Smoleń